sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 3

Następnego dnia wstałam o godzinie ósmej i wybrałam się na poranny jogging. 
Nie byłam typem sportowca, tylko zwyczajnie, chciałam zachować dobrą kondycję. 
Postanowiłam pobiec do starego parku. 
Słońce powoli wschodziło nadając przepiękny widok. W Los Angeles o tej porze, większość ludzi, było już w drodze do pracy lub już w niej się znajdowało.
Jednak byli również tacy ludzie, którzy dopiero wstawali, a nawet i jeszcze spali.
Po paru, a być może nawet kilkunastu minutach, nareszcie dotarłam na celu. 
Stanęłam w bezruchu głęboko i powoli wdychając i wydychając powietrze.
 Następnie usiadłam na jednej z ławek. Rozejrzałam się z każdej strony - wszystko wyglądało tak, jak dzień wcześniej. 
Zmieniła się tylko jedna rzecz: za żadnym drzewem nie mogłam dojrzeć mojego wczorajszego "obserwatora". 
Posiedziałam jeszcze chwilkę i w następnej kolejności wróciłam truchtem do domu.
Z minuty na minutę coraz bardziej zaczęłam wierzyć, że wczoraj mój wzrok po prostu zrobił mi psikusa.

Weszłam do domu i od razu doszły do moich uszu głosy z kuchni. Powędrowałam w tamtą stronę. 
- Smacznego! - powiedziałam widząc mamę i siostrę pałaszujące śniadanie.
- Dziękujemy, kochanie. Usiądź do nas, musimy porozmawiać. - rozkazała mama, a ja posłusznie usiadłam na jedno z krzeseł.
- Pamiętacie, jak marzyłam zawsze o tym, by mieć własną kawiarnię? 
- No, coś tam wspomniałaś. - mruknęła Meg niewyraźnie, gdyż całe usta miała zapchane kanapką.
- Megan! Z pełną buzią się nie mówi. - skarciła ją natychmiast mama. 
- Oj, mamo, dałabyś już spokój. Każdego człowieka trzeba zaakceptować. Niezależnie od tego, jakie ma wady. Meg zawsze przy stole, zachowuje się jak świnia i tego nie da się zmienić. Musisz to wreszcie zacząć tolerować.- wytłumczyłam, starając się utrzymać bardzo poważny ton. 
- Ha ha. Bardzo śmiesznie. - mruknęła lekko zażenowana Meg.
- Dobra, dziewczyny, koniec żartów. A wracając do tej kawiarnii: Moje odwieczne marzenie nareszcie może się spełnić; niedaleko jest lokal do wynajęcia. W bardzo dobrej cenie. Zamierzam iść go dzisiaj zobaczyć i w najlepszym wypadku kupić. Co wy na to?
- Ja jestem jak najbardziej za. Gdy mieszkaliśmy z tatą twoimi jedynymi obowiązkami było zajmowanie się domem i nami. Teraz czas mamo, abyś ty również rozwinęła swoje skrzydła.  - stwierdziłam z przekonaniem. 
Miałam rację. Mama w ciągu mojego szesnastoletniego życia była typową kurą domową. Teraz, gdy można rzec, że jest "niezależną kobietą" powinna zajmować się tym, co kocha.
- Popieram Kaitlyn. - dodała moja siostra. - I musimy koniecznie iść z tobą.
- Dobrze. - przytaknęła rodzicielka. - W takim więc razie za dwadzieścia minut wychodzimy.
- Że co?! Nie zdążę się przygotować! - oburzyła się Meg, która, jak dopiero w tamtej chwili zauważyłam - była w kompletnej rozsypce. Miała na sobie biały podkoszulek z Myszką Miki, krótkie czarne szorty i kapcie z jakimś misiem na czele. Jej długie ciemnoblond włosy, które zazwyczaj lekko falowane opadają kaskadami na ramiona, były w kompletnym nieładzie.  Przypomniały coś podobnego do postaci warkocza, jednak na jego miano ta fryzura nie zasłużyła, bowiem pół włosów z tego "warkocza" było na "wolności".
- Przykro mi, będziesz musiała. - mama wzruszyła ramionami i zaczęła sprzątać ze stołu.

- Megan! Jeżeli w ciągu dziesieciu sekund nie pojawisz się na dole, będziemy zmuszone jechać bez ciebie! - krzyknęłam z dołu. Ja zdążyłam wziąć krótki prysznic, zjeść śniadanie, umyć zęby i się ubrać, a moja siostra jeszcze nie była gotowa. Miałam na sobie jasne jeansy; bluzkę z rękawami trzy czwarte w biało-czarne paski, do tego łososiowe vansy i tego samego koloru bransoletki. Włosy zostawiłam rozpuszczone, które spływały po moich ramionach lekkimi falami.
- Już idęę...! - odparła śpiewnie blondynka.
Po chwili na dole pojawiła się już całkiem inna osoba.
Moja siostra miała na sobie czarny kombinezon z długimi nogawkami i bez ramiączek. Przepasany był brązowym paskiem. Buty miała koloru brązowego - na obcasie. Dodatkowo założyła biżuterię.
- Nie wystroiłaś się czasem za bardzo? Meg, ty masz siedemnaście lat, a nie dwadzieścia pięć!
- Oj tam, mamo; nie znasz się... - mruknęła moja siostra idąc ku drzwiom wejściowym.
Mama tylko przewróciła oczami i podążyła za moją siostrą.

Na miejsce dotarłyśmy w dziesięć minut jazdy samochodem. 
- Który to budynek? - spytałam.
- To jest kamienica, kochanie. - odparła mama. 
- No przecież widzę, ale pytam się, gdzie dokładnie jest ta kawiarnia... - odparłam lekko zażenowana.
- Zaraz zobaczysz...

-------------------------------------------------------------------------------------

Dzisiaj blog obchodzi swoje pierwsze urodziny, więc wstawiam rozdział :)
PS: Przepraszam, że nie czytam Waszych blogów, ale naprawdę nie mam czasu. 
Pozdrawiam :*



sobota, 13 października 2012

Rozdział 2


 Zaczęłam biec. 
Nawet nie wiem, kiedy moje nogi oderwały się od podłoża i przystąpiły do ucieczki. 
Przestraszyłam się nie na żarty. Byłam pewna, na sto procent pewna, że ktoś mnie obserwował. 
Nie odwracałam się za siebie, zbyt bardzo się bałam.
 Wreszcie wyszłam z gąszczu i znajdowałam się już na terenie zabudowanym. 
Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się. Nikt za mną nie szedł. Czyżbym miała halucynacje? Nie, to niemożliwe. Byłam przecież pewna, że ktoś mnie obserwował...

                                                                      ~ . ~


Parę minut później wróciłam do domu. 
- Kaitlyn?! - usłyszałam krzyk mamy.
- Tak! - odpowiedziałam równie głośno.
Weszłam do salonu. Ujrzałam Meg i mamę siedzące na kanapie i jedzące pizzę. 
- Ej! Ładnie to tak szaleć beze mnie? - spytałam biorąc jeden kawałek pizzy i siadając obok mamy.
- Długo nie wracałaś do domu,a my byłysmy głodne. - mruknęła moja siostra.
- A tak właściwie to co ty tak długo robiłaś? - odezwała się mama.
- Poznawałam okolicę. 
- Przez prawie dwie godziny? 
- Dwie?! - natychmiastowo spojrzałam na zegar. Była dwudziesta pierwsza czterdzieści osiem! W życiu bym nie pomyślała, że minęło tyle czasu! 
- Tak, dwie. - potwierdziła mama. - To co robiłaś? - kobieta nie dawała za wygraną.
- Już powiedziałam: Poznawałam okolicę. - trzymałam się poprzedniej wersji. 
Nie miałam zamiaru mówić im całej prawdy.
 Jeszcze mama zakazałaby mi tam chodzić, a tego bym nie tolerowała. 
A po za tym, to miało być moje miejsce, o którym moja rodzicielka i siostra nie miały mieć pojęcia.
- No dobrze, skoro tak twierdzisz. - mama najwyraźniej się poddała.
- Pewnie spotkałaś jakiegoś chłopaka, mam rację? Niebieskookiego surfera? Czy może czarnowłosego skate'a? - spytała Meg. 
Puściłam jej słowa mimo uszu. 
Zmęczona całym dniem, mruknęłam tylko: "Idę spać" i poszłam na górę. 
Wzięłam krótki prysznic, umyłam zęby, przebrałam się w kolorową piżamę i położyłam się do łóżka.


- Zostaw mnie, słyszysz?! Zostaw! - krzyczałam wniebogłosy, próbując wyrwać się z uścisku blondyna.
- Dobrze... ale najpierw... muszę cię zabić... - usłyszałam w odpowiedzi i straciłam przytomność.


- Kate!? Obudź się! Kate! - czułam, że ktoś mną potrząsa. Otworzyłam oczy. To była mama, a za nią stała Meg. Obie były w piżamach.  
- Co... co się dzieje? - spytałam siadając na łóżku. chciałam spojrzeć na mamę, ale nie mogłam, bo blask zapalonego światła ranił moje oczy.
- Miałaś sen. Krzyczałaś, wymachiwałaś rękami na wszelkie możliwe strony. Wzięłam je i trzymałam. A ty zaczęłaś krzyczeć, żebym cię zostawiła. Szarpałaś się ze mną. Pamiętasz coś?  
- Ja... nie do końca... Chcę spać... - powiedziałam ledwo przytomna. 
- Już wszystko dobrze? Pamiętaj, że to był tylko sen.
- Tak, wiem, mamo. Już jest wszytko ok; możecie iść. 
- Dobranoc, kochanie. - mama pocałowała mnie w czoło i razem z Megan wyszły z pokoju.
 Nie mogłam spać. Spojrzałam na zegar. Była czwarta trzydzieści dwa. czwarta trzydzieści osiem, czwarta czterdzieści pięć, a ja wciąż nie potrafiłam zasnąć.
Cały czas myślałam o tym głupim śnie. Czy on coś oznaczał? Czyżby to miało coś wspólnego z tym "obserwatorem" z lasu? 
Postanowiłam zapomnieć o tym incydencie i powtarzać sobie ciągle, że w tym parku, tak naprawdę, oprócz mnie, nie było nikogo...

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ 

Witajcie! 
Przepraszam za to, że znów dodałam rozdział, po tak dużym odstępie, choć obiecałam, że będzie wcześniej, ale niestety... nie dałam rady.
Dziękuję za Wasze komentarze. Te pozytywne, jak i również negatywne.
Trochę oberwało mi się za te zdjęcia dodane pod rozdziałem, więc od tej pory postaram się jakoś wszystko opisywać. 
Nie wiem, kiedy dodam następny rozdział i nie chcę nic obiecywać. Wszystko zależy od weny, jak i również czasu.
Jeszcze raz bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i życzę miłego wieczoru :)
Trzymajcie się ^^



niedziela, 5 sierpnia 2012

Rozdział 1


Ledwo otworzyłam oczy... Strasznie rozespana wzięłam należące do mnie bagaże, westchnęłam i ruszyłam ku naszemu nowemu domowi. 
 Byłam w nim już raz, gdy tata przywiózł nasze nowo zakupione meble, jednak wtedy dom stał pusty. Tak, tata pomagał nam w przeprowadzce. Może i zachował się jak zwierzę zostawiając mamę i nas dla innej kobiety, ale widziałam, że się stara. Starał się pomóc nam odnaleźć się w tej ciężkiej dla nas sytuacji. To on zafundował nam ten dom. Stwierdził, że jest coś winny mamie po tylu latach małżeństwa, jednak moim zdaniem zwyczajnie dopadły go wyrzuty sumienia. Obecnie byli z mamą w relacjach przyjacielskich; zero kłótni, zero problemów. Oboje należeli do grona osób spokojnych, opanowanych i zrównoważonych. Pewnie między innymi ta cecha ich do siebie zbliżyła, ale myślę, że mogła też wpłynąć na ich rozstanie. W końcu istnieje powiedzenie, że >> przeciwieństwa się przyciągają << . Przeciwieństwem taty była Rachel.
 Tata co miesiąc miał łożyć na nasze utrzymanie niezłą sumkę dolarów. To było coś w rodzaju alimentów, ale nie było to ustalone wyrokiem sądu. Rozwód nadal trwał...


~ . ~


Weszłam do domu. Następnie powędrowałam schodami na górę prosto do mojego nowego pokoju. Zaczęłam rozpakowywać rzeczy i wkładać je do szafek. Sprawiało mi to przyjemność. Wiele osób nienawidzi rozpakowywać się lub pakować. Ja do nich nie należałam. Lubiłam to robić. Po skończeniu pracy, gdy wszystko stało lub leżało, tak jak chciałam - rzuciłam się na łóżko. I znów zaczęłam rozmyślać: Jak potoczy się dalej moje życie? Czy zdobędę nowych przyjaciół? Czy będe szczęśliwa? 
 Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. 
 - Proszę. - mruknęłam. 
 Zza drzwi wyszła mama. 
 - Cześć kochanie. Rozpakowana? - spytała z uśmiechem.
 - Jasne. - odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
 - Kaitlyn, słuchaj.... wiem, że to może być dla ciebie trudne. Ta cała przeprowadzka po piętnastu latach mieszkania w jednym miejscu, ale... - mama westchnęła. - ... przepraszam cię. Przepraszam cię za to, że przeze mnie musiałaś zostawić swoje koleżanki, kolegów. Wiem, jak bardzo byłaś związana z Nicole. Z resztą... nie tylko z nią. I chciałabym ci jeszcze po...
 - Nie mamo, to ty mnie posłuchaj. Nie chcę, żebyś miała przez to jakieś wyrzuty sumienia, więc wytłumaczę ci, żeby wszystko było jasne. Cieszę się, że się przeprowadziliśmy. W końcu zmiany są potrzebne. A mi się przydadzą. Zobacz na to z tej strony: Będe miała nową, czystą kartę i w stosunku do nauczycieli i znajomych. Meg też powinna się cieszyć: chociaż przez jeden szkolny dzień nie będzie postrzegana za wariatkę. 
 Obie z mamą natychmiast zaczęłyśmy się śmiać.
 - Kto nie będzie postrzegany za wariatkę? - do mojego pokoju weszła moja ukochana siostra, jedząca batonika. 
 Razem z mamą spojrzałyśmy na nią pytającym wzrokiem.
 - No co? Zgłodniałam. - wytłumaczyła się Meg, a na jej ustach zawitał przebiegły uśmiech. 

  ~ . ~


Trzy godziny później, cały dom miałyśmy już mniej więcej uporządkowane.
Była godzina dwudziesta, gdy postanowiłam, że wybiorę się na mały spacer; poznać okolicę.
Będąc na bokserce i krótkich szortach, wyszłam na dwór. Było gorąco. Co się dziwić - w końcu znajdowałam się w Los Angeles.
Kompletnie nie znałam okolicy; dlatego
też ruszyłam prosto przed siebie. 
Zmierzałam chodnikiem; cały czas prosto, jednak jedyny widok na jaki mogłam na razie spoglądać po obu stronach to domy jednorodzinne.
Chwilę póżniej zamiast mijać kolejne budynki, mijałam... drzewa. Następnie zaś skończył się chodnik i z trzech stron zostałam obrośnięta drzewami. Jedyną opcją było zawrócenie. Jednak nie dla mnie. Ślepa uliczka? Niemożliwe... Skręciłam w lewą stronę prosto w gąszcz lasu. 
Gdzieś musi być jakieś wyjście - zastanawiałam się przeciskając przez chaszcze. Jednak końca zarośli nie było widać. Powoli traciłam nadzieję na jakąkolwiek szansę zobaczenia czegokolwiek oprócz drzew. 
Po dłuższej już chwili nareszcie dotarłam do mojego niemanego celu. Co prawda drzewa wciąż mnie otaczały, jednak nie tak gęsto. 
Dopiero po chwili ujrzałam w pośród traw... ławki. Kilka ławek, które tworzyły krąg. Robiąc parę kroków, chciałam znaleźć się na środku tej "polany", jeśli możnaby to miejsce w ogóle tak nazwać.
Przy ostatnim kroku, poczułam, że na coś depnęłam. Zaczęłam odkrywać to butem. Był to krawężnik. Zaczęłam stąpać ostrożnie w jego okolicach. I znów krawężnik. I kolejny. Teraz już nie miałam wątpliwości - znajdowałam się w starym, zaniedbanym parku, w którym już od bardzo dawna nikt nie przebywał. A ten krawężnik to najprawdopodobniej pozostałości po klombie.
W następnej kolejności postanowiłam usiąść na jednej z ławek. Wybrałam tą najbliżej osadzoną obok drogi, którą przyszłam. Widać, że była stara; bardzo stara. Na moje oko była wykonana z mosiądzu (ze stali). Były widać na niej oznaki korozji. Możnaby dostrzec na niej również wyryte napisy. Nie czytałam ich. Bo po co? Rozejrzałam się. Pozostałe się od niej nie różniły.  
Przed tamtą chwilą właśnie zobaczyłam dopiero piękno tego miejsca. Drzewa zasłaniały polanę dając jej cień. Jednak zza krzaczarów prześwitywało słońce dając swoimi promieniami odrobinę światła. To wszystko nadawało temu miejscu magiczny wręcz wygląd. Byłam pod wielkim wrażeniem. Była to spokojna oaza, najwyraźniej przez wszystkich zapomniana, świetnie nadająca się do głębszych przemyśleń.Ciągle siedząc na ławce, zamknęłam oczy i zaczęłam rozkoszować się rześkim powietrzem. Już wiedziałam, że to właśnie jest moje miejsce na Ziemi. Wiedziałam, że to będzie takie moje małe królestwo, w którym nikt mnie łatwo nie znajdzie.
Poczułam na swoim ciele dreszcze i... wzdrygnęłam się. Wzdrygnęłam się? W taki upał? Co prawda w cieniu nie jest tak ciepło jak na słońcu, ale nie do tego stopnia, żeb było mi zimno. Zaraz, zaraz... A gdzie słońce? Gdzie słońce, które jeszcze przed chwilą przedzierało się przez gąszcz drzew?
Nie ma.... 
Uciekło...
Ale tak po prostu?
Zimno ogarniało mnie coraz bardziej. 
Nagle poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Tak, obserwuje. Nie widziałam tej osoby, ale czułam na sobie jej wzrok, który mnie przeszywał. 
Obejrzałam się ze wszystkich stron. Mój wzrok utkwił na czarnej istocie, która chowała się za drzewami...


 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


Cześć kochane! :*
Na samym początku chciałabym was strasznie przeprosić za to, że mnie tak długo nie było. Ponad dwa miesiące to dużo czasu! Teraz jednak postaram się dodawać rozdziały częściej, aczkolwiek nie będę dodawała ich mniej więcej regularnie tak, jak to robię na moim pierwszym blogu. Do internetu będę wstawiała je tylko wtedy, kiedy będę miała czas. Co wcale nie oznacza, że będę dodawała je rzadko. Wręcz przeciwnie: Będę starała się dodawać je, jak najczęściej mogę.
Druga sprawa to ilość komentarzy pod prologiem. Jest ich aż 57! Są w nich również posty o nowych rozdziałach, ale w to nie wnikam ;)) Bardzo, ale to baaardzo dziękuję za nie. One powiększyły trochę moje ego, ale co tam :D Mam nadzieję, że w tym rozdziale nie będzie ich mniej.
Trzecia sprawa jest na temat powiadamiania o nowych rozdziałach. Teraz poinformowałam wszystkich, którzy dodali komentarz do prologu (jeśli kogoś pominęłam, przepraszam) , jednak kiedy będziecie chciały, abym cały czas informowała was o nowych notkach, napiszcie w komentarzu. Ewentualnie możecie podać swój nr gg; jak wam wygodniej.
Czwarta sprawa: wasze blogi. Na niektóre pewnie nawet nie zdążyłam wejść, niektóre raz skomentowałam, a potem o nich zapomniałam. Przepraszam, ale brakowało mi czasu. Zawsze z chęcią komentuje na blogach, bo wiem, ile radości sprawia dla autora każdy komentarz ( przynajmniej ja tak mam). Dlatego proszę o odrobinę zrozumienia; za dużo mam blogów do komentowania i po prostu nie wyrabiam. Postaram się jednak być we wszystkich mniej więcej na bieżąco.
I piąta, ostatnia sprawa: zmieniam swoją nazwę na blogerze. Nie będę Julką, tylko Victorią. Na Julkę zdecydowałam się dlatego, że bohaterka na moim pierwszym blogu tak właśnie ma na imię. A Victoria - tak właśnie się nazywam. No, może pisownia trochę inna, ale to szczegół ;))
To chyba na razie tyle. 
Pozdrawiam :*









piątek, 1 czerwca 2012

Prolog

   Los Angeles - jedno z najpiękniejszych miast na świecie. To tutaj się wszystko zaczęło; tu się urodziłam i wychowałam. I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu biegałam po plaży, nie martwiąc się niczym, żyjąc beztrosko. A teraz? Muszę uporać się z najgorszym z możliwych bólów - stratą bliskiej osoby...


 Był ciepły i słoneczny dzień. Środek lata - wakacje. Jechałam samochodem z moją siedemnastoletnią siostrą Megan i mamą Sarah do naszego nowego miejsca zamieszkania. Kiedyś mieszkałam na drugim końcu L.A. razem z siostrą i obojgiem rodziców. Jednak po osiemnastu latach bycia razem rodzice postanowili się rozstać. Był ku temu następujący powód - tata znalazł sobie inną kobietę - Rachel. Mama jak najszybciej wyszukała nam nowy dom we wschodniej części miasta i tak oto znalazłam się w samochodzie. 
Od września miałam zacząć naukę w nowej szkole. Nowi nauczyciele, nowe koleżanki, koledzy - wszystko miało się zmienić; taki był plan. Ale czy aby na pewno udany?
W starej szkole miałam jedną, najlepszą przyjaciółkę - Nicole. Ten wesoły rudzielec przyprawiał mnie o uśmiech, gdy tylko był w okolicy. Jej poczucie humoru działało na mnie jak lek, gdy miałam gorsze dni. Obiecałyśmy sobie, że nie zapomnimy o nas i będziemy utrzymywać ze sobą kontakt. Co jak co, ale w końcu nadal będziemy mieszkać w tym samym mieście, no nie?
 Do uszu włożyłam słuchawki, które podłączyłam do komórki. Przeszukałam listę piosenek, padło na Coldplay - Viva La Vida. Fakt, stara piosenka, ale lubiłam te klimaty.
 Patrzyłam, jak kolejne drzewa migały mi przed oczami.
 Robiłam się coraz bardziej senna. Podróż powinna trwać około jednej godziny, jednak ze względu na duże korki - trochę dłużej. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Obudził mnie głos mamy:
- Kaitlyn, obudź się. Jesteśmy na miejscu.
______________________________________


 Witam wszystkich serdecznie na moim blogu poświęconym pewnej dziewczynie o imieniu Kaitlyn. Długo zastanawiałam się nad imieniem i ostatecznie wybrałam właśnie to. 
Jest to mój drugi blog, a pierwszym jest: kartkazpamietnikazyciorys.bloog.pl - na którego serdecznie zapraszam. Oba blogi nie mają ze sobą żadnego powiązania.
Mam nadzieję, że ten jak i również mój pierwszy blog, przypadną wam do gustu.
Z góry proszę o jak największą liczbę komentarzy, bo nie wiem, czy w ogóle będzie sens pisać dalej tego bloga.
Nie wiem, kiedy pojawi się pierwszy rozdział; w najgorszym wypadku dopiero w wakacje, bo dwóch blogów naraz w roku szkolnym prowadzić nie dam rady, przynajmniej na razie.
Założyłam go teraz, bo chcę zobaczyć, czy się wam spodoba i jeśli tak, to jeszcze pod koniec czerwca pojawi się kolejna notka.
Gorąco pozdrawiam wszystkich czytających i czekam na komentarze :*